wtorek, 6 września 2011

Początki jesiennej chandry...

Zaczyna mnie dopadać, stopuje, deprymuje, zniechęca do życia, doprowadza do skrajnego lenistwa... jesienna chandra.
I cóż, że za oknem jeszcze słoneczko dogrzewa, i nie szkodzi, że wczoraj był jeden z najcieplejszych wrześniowych dni od kilkuleci. Dopada mnie ta melancholia jesienna i już. Nie lubię tego stanu. Pogrążam się tylko w moich depresyjnych stanach, nie mogę na siebie patrzeć w lustrze. Zaniedbuję się w tym okresie. Dobrze, że chociaż wagę kontroluję.
Tak mi źle na świecie, gdy lato odchodzi. Nie potrafię znaleźć nic radosnego, w kolorowych barwach, jesieni, z babim lecie, w porannych mgłach i wrzosach. Dla mnie świat umiera, a wraz z nim zdaję się umierać ja....Co roku to samo, od nowa. Najchętniej przespałabym ten czas. Aby do wiosny...
Do kuchni również dostała się ta moja moja beznadzieja... Na blogu smutno, nic się nie dzieje, bo blog to ja, a ja zatopiłam się w splinie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze mile widziane. Wtedy czuję, że nie piszę sama do siebie ;-)