wtorek, 18 października 2011

Orkiszowo-marchewkowe muffinki


Jesień.... oprócz tego, że kojarzy mi się z nieprzyjemną aurą, zimnicą, wiatrami obdzierającymi z umierających liści drzewa, kojarzy mi się również z najsmaczniejszymi o tej porze roku jabłkami, soczystą marchewką, dorodnymi, pełnymi soku burakami.... Październik to idealna pora roku na wyciskanie soków...
Obiecałam sobie i mojej córce, że do świąt koniec z wypiekami, przy których silna wola idzie precz, a brzuchy rosną. 
No i obietnicy nie dotrzymałam... A to wszystko przez serię przypadkowych zdarzeń, w wyniku których popełniłam muffiny marchewkowe.
Zaczęło się wczoraj od tego, że mama obdarzyła mnie marchewką z ogródka. Dorodna, wyrośnięta nasunęła mi pomysł na szklaneczkę świeżo wyciśniętego soku z dodatkiem jabłka. Z myślą tą poszłam spać.
Dzisiaj myśl o soku marchewkowym dojrzewała coraz to bardziej w trakcie dnia. No dobrze, ale co to ma wspólnego z muffinkami? Zaraz się wyjaśni....
Zajrzałam na jednego, z moich już ulubionych bloga Moniki Pawlak -  Tortowe Kreacje "szyte na miarę" i co ujrzały me oczy?
Marchewkowe babeczki! Jakże śliczne wygląda to marchewkowe pole... W ciągu sekundy już miałam pomysł na moje marchewkowe babeczki. Przecież tyle dobra się marnuje podczas wyciskania soku....Pomyślałam sobie, czemu nie wykorzystać odpadów powstałych z wyciskania soku do babeczek?
No i tym sposobem marchewki zafiniszowały i soczkiem i pysznymi marchewkowymi babeczkami. 
Babeczki są puszyste i bardzo wilgotne, takie jakie ja uwielbiam. Może i Wam przyda się przepis, który powstał niemal na kolanie.

Składniki na 12 muffinek:

  • 1 ubita szklanka odpadów z marchewki, powstałych przy wyciskaniu soku przez sokowirówkę (ok.150gr.)
  • 1 szklanka mąki orkiszowej (ok.120 gr.)
  • 2 kopiaste łyżki otrąb owsianych (można ominąć, ale ja wszędzie dosypuję otrąb, takie moje zboczenie)
  • 1/3-1/4 szkl. cukru trzcinowego lub słodzik (ok. 3-4 łyżki pudrowego)*
  • 2 jaja
  • 5 łyżek jogurtu
  • 4 łyżki oliwy bądź rozpuszczonego, przestudzonego masła
  • 50ml wody (najlepiej gazowanej)
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • aromat pomarańczowy

Wykonanie:

W niewielkiej misce całe jaja ubić trzepaczką na puszystą masę
W drugiej, większej misce umieścić wszystkie pozostałe składniki, oprócz wody.
Wlać masę jajeczną do składników i wymieszać.
Na koniec wlać wodę tak aby uzyskać gęste ciasto.
Przełożyć do foremek na muffiny (ja mam takie fajne, grube silikonowe).
Ja piekłam 30 minut w 200 stopniach grzałka góra dół.

Aż się proszą, żeby polać je odrobiną gorzkiej czekolady, aromatyzowanej pomarańczowym sokiem, ale wystarczy tej rozpusty. Pozostawiłam je dziewiczo marchewkowe ;-)

Smacznego

* z podaniem ilości cukru mam problem, ponieważ zapomniałam sobie zapisać, ile go użyłam w tym przepisie, dlatego dane nie są ściśle dokładne...

czwartek, 13 października 2011

Dzień pod znakiem proto...

Wyjątkowo trudno mi dzisiaj czysty proto czwartek przeprowadzić. Czasem ma się takie dni, że siedziałoby się z głową w lodówce. A jeszcze jestem w takim cyklu miesiąca, że mnie ciągnie mocno do słodkiego. I chociaż zdaję sobie sprawę, że proto dni w IV fazie powinny być wyjątkowo restrykcyjnie przeprowadzane, dzisiaj daję sobie lekką dyspensę. Tak więc w piekarniku pieką się babeczki serniczkowe, a na śniadanie zjadłam kawałeczek wędzonego pstrąga.
Normalnie w ten dzień staram się jadać wyjątkowo chudo i bogato w białko a nie nabiał. Rezygnuję nawet ze słodzika, mleka i delikatnie podchodzę do jogurtów. Dzisiaj wszystko stoi na głowie.
Tak więc na śniadanie była tłusta rybka wędzona. Muszę się jednak pochwalić, że rybkę wędzimy sami. Nie była więc przesolona. Czyste pyszności.
Na drugie śniadanie zachciało mi się smażonego wieśniaczka. Pewnie każda z Dukanek wie, że serek wiejski poddawany długiemu procesowi podgrzewania na patelni zaczyna się ciągnąć i przypominać troszkę topiony a troszkę żółty w smaku. A przy serku wylądowało jajko sadzone.
Na obiad znowu nie do końca tak, jak na czyściutkim proto powinno być, bo wszamałam 2 kawałki łososia a wiele można o tej rybce powiedzieć, ale nie to, że należy do chudych. Na pociechę jedynie mogę sobie powiedzieć, że przyrządziłam na parze. Polałam sosikiem z jogurtu i przypraw wśród których znalazła się mała łyżeczka musztardy Dijon. Wszystko dzisiaj robię na opak :-) I chociaż obracam się w temacie białek, nie grzeszę węglami i tłuszczem póki co, to i tak daleka jestem zasadzie:

Za to mogę się pochwalić, że wzorowo u mnie z ilością płynów.

niedziela, 9 października 2011

Kubusiowa rodzinka na torcie


No i miałam przepisy na kiełbaskę wekowaną podać, ale  zabieganie nie pozwoliło mi znaleźć czasu na  zajęcie się blogiem.
A główny winowajca to tort dla mojego siostrzeńca. Zajęłam się przygotowaniem tortu i pochłonęło mnie to całkowicie. Temat tortu dla 3 latka - Kubuś Puchatek. Wdzięczna praca a ile radości mi sprawiła.
Ostatecznie kubusiowa ferajna rozsiadła się na torcie w towarzystwie beczułki pełnej leśnego miodku...
Wszystkie ozdoby i figurki zrobiłam własnoręcznie z masy cukrowej. Masę cukrową też oczywiście "uwarzyłam" sama. Tak więc calusieńki tort od początku do końca jadalny. Co potwierdziło się w czasie degustacji, solenizant paluszkiem podjadał miodek Kubusiowi (no bo bez ściemy, w beczułce był najprawdziwszy leśny miodek). Za to nie było chętnych do odgryzienia głów maskotkom na torcie, "bo szkoda" ;-)





wtorek, 4 października 2011

Na śniadanko pyszna mielonka i paróweczka...


Dzisiaj postanowiłam sobie zrobić dodatkowy dzień proto. Ostatnio na tyle smakołyków sobie pozwoliłam, że nie zaszkodzi nadwyżkę leniwie zniwelować. Leniwie, bo ruchu niewiele, więc to idealny sposób. Extra proto- dla leniwca.
Śniadanko miałam iście królewskie: paróweczka na gorąco i mielonka z weka, którą zrobiłam 2 dni temu. Chudziutka, z kawałeczkami piersi z kurczaka i mieloną wołowinką okazała się naprawdę strzałem w dziesiątkę. Jeśli smakują Wam mielonki z puszek, takie z galaretką (niekoniecznie te z tłuszczykiem), a brakuje Wam ich na diecie Protal, to z czystym sumieniem i zapewnieniem o pysznym smaku mogę wszystkim dukankom (i nie tylko) zaproponować to danie. I naprawdę roboty przy nim niewiele. Jedynie w czasie trochę robota rozłożona, bo na takie przygotowanie mięska potrzeba 3-4 dni. I chociaż brzmi to masakrycznie, dodam, że samej roboty przy nim to jakieś 15-20 minut. Reszta to leżakowanie mięska w lodówce i pasteryzowanie. Tak więc nic prostszego a rezultat naprawdę godny polecenia.
Szczegóły przepisu jeszcze dzisiaj...
Zapraszam.

EDIT: Przepis póki co nie zaistniał na blogu, za co przepraszam.

poniedziałek, 3 października 2011

Dukanowe paróweczki drobiowe (faza I,II,III)



Na diecie dukana naprawdę nie da się zagłodzić. Można zajadać się wszystkim do woli i chodzić z pełnym brzuszkiem. Tylko trzeba wiedzieć, co kryje się za słowem "wszystko". 
Ja fazę odchudzania i stabilizowania wagi co prawda mam za sobą, ale  nie przeszkadza mi to kombinować w kuchni. Poza tym łączę się sercem z dziewczynami z forum, które borykają się z trudnościami dnia codziennego polegającego, na chętkach, pokusach, wilczym apetycie. Jednym z marzeń, gdy byłam na diecie było marzenie zjedzenie pęta kiełbasy bez wyrzutów sumienia, czy odgrzanie sobie parówek na śniadanie. A dziwne to mi się wydawało, bo normalnie za parówkami czy też kiełbasą nie przepadam. Właśnie szkopuł w tym, że na diecie często chętki mamy na  rzeczy, których normalnie byśmy nosem tknąć nie chcieli. Taka złośliwość życiowa.
No i od dni kilku siedzę w temacie kiełbasianym. Najbardziej chodziła za mną biała kiełbasa i takową mam w planach robić pojutrze. Mięsko już się dosmacza a na jutro mam zamówione flaczki do kiełbasy ;-) jak będzie pysznie, to przybiegnę tu z nowinkami. Wcześniej  pokusiłam się zrobić kilka słoików kiełbaski wekowanej. Trochę sucha wyszła, więc waham się z podaniem przepisu tu zanim nie udoskonalę, ale krążąc po necie dotarłam zajrzałam na znaną już mi z tematów wędzalniczych, gdy to budowaliśmy rodzinną wędzarnię i stawialiśmy pierwsze kroki w wędzeniu wędlin stronę http://wedlinydomowe.pl. I tak zajrzałam na stronę o domowym wyrobie parówek. Zaciekawiło mnie, jak się takie paróweczki domowym sposobem otrzymuje i naszła mnie wielka ochota spróbować samej. I bynajmniej nie ze skórek, uszu czy podgardli tylko z najczystszego, chudego mięska drobiowego. I efekt mnie zadziwił. Wyszły mi przepyszne paróweczki domowe. Co prawda jeszcze nie do końca wyczaiłam z przyprawach, i brakuje "tego czegoś", ale  satysfakcja wielka. A świadomość, że nie zjadam wieprza z chlewikiem zmielonego w parówce bezcenna....
Roboty, wbrew pozorom nie ma z nimi dużo. Za to jeden warunek jest konieczny do tego, aby uzyskać takie paróweczki. Trzeba mieć albo blender, albo maszynkę do mięsa, albo malakser albo jakiekolwiek inne urządzenie do mielenia mięsa (malakser w/g mnie najlepszy). Bo jeśli chodzi o parowanie potraw, to na pewno każda z Was jakiś sposób ma i wcale nie trzeba być w posiadaniu parowara, żeby sobie  jedzonko na parze przyrządzać.
Mój stary patent, to garnek 22cm, na nim pielucha tetrowa zatrzaśnięta bokiem tortownicy o tej samej średnicy. A na to pokrywka od tegoż garnka. Sprawdza się znakomicie i całe lata w ten sposób parowałam na przykład bułeczki na parze, ale do rzeczy....

Składniki na 8 paróweczek:

  • 550 gramów piersi z kurcząt
  • 185- 190 ml mleka (dla fazy I,II chudego rzecz jasna)
  • 1/2 łyżeczki żelatyny
  • przyprawy:  
       2 płaskie łyżeczki soli
       1/3 łyżeczki papryki słodkiej
        szczypta pieprzu białego mielonego
       1/2 łyżeczki tartej gałki muszkatołowej
       mały ząbek czosnku
       kilka kropli maggi
  • folia spożywcza do zawinięcia paróweczek lub jelita cienkie wieprzowe lub inne cienkie (do kupienia w hipermarketach albo w małych sklepach masarskich).

Wykonanie:

Mięso pokroić w dosyć drobną kostkę i włożyć na jakieś 30 minut do zamrażalnika, żeby mięso lekko podmroziło. Mleko też włożyć do mocnego schłodzenia.
Przyprawy wymieszać z kilkoma łyżkami mleka. Żelatynę rozpuścić w kilku łyżkach wody (mleka).
Po odstaniu mięsa w zamrażalniku włożyć do malaksera i zmielić na miazgę wraz z przyprawami i żelatyną, dolewając schłodzone mleko. Najlepiej jak najkrócej, ale na jak najszybszych obrotach, żeby mięsko nie zdążyło się rozgrzać podczas procesu mielenia.
Gotowa masa wygląda tak:
Nie mając na stanie jelit, moje paróweczki zawinęłam w folię i uparowałam. Jeśli będę szczęśliwym posiadaczem jelit, sparzę paróweczki w wodzie ok 20 minut w 80 stopniach.
A jak to zrobiłam?
Na każdy kawałek foli nałożyłam po batoniku masy wcześniej ręką umoczoną w wodzie formując z grubsza wałeczek. Starałam się jak aby wałeczek był jak najmocniej ściśnięty, żeby jak najmniej pęcherzyków powietrza w nim było (rezultat niekoniecznie do końca mnie zadowolił, ale nie będę aż tak surowa dla siebie ).
Wałeczek ściśle zawinęłam w folię  i łapiąc za końcówki zaczęłam rolować nadając im kształt parówki:


 Ostatecznie wyszło mi coś takiego:
Wyszło mi 8 ok. 90 gramowych paróweczek. Parowałam na parze ok 16 minut.

 Smacznego.